10/31/2010

..in the middle of nowhere.


Przepraszam za moja nieobecnosc na blogu, ale najnormalniej w swiecie nie mialam ochoty pisac.
Caly tydzien mialam wolny, ale nie wykorzystalam go tak, jakbym chciala. Jakos brakowalo mi energii. Troche sie pozmienialo w moim zyciu, ale nie o tym teraz mowa.


A o czym? O tym, o czym wszyscy gadaja: Halloween!



Moje pierwsze typowo amerykanskie swieto mam za soba.
Piatek: domowka u Jeffa. Jak dla mnie lesbian party. Nawet muzyki nie bylo. Jedynym normalnym osobnikiem okazal sie Smerf. :p
Zmylysmy sie ok 12.30. Normalnie suuuper impreza. Zrekompensowalysmy sobie wieczor genialnym lunchem i piwem w Sligo. Naprawde potrzebowalam zjesc cos normalnego. Nie wiem czy wspominalam, ale w mojej rodzinie jedyne na co moge liczyc, to mrozonki, a przez ostatni tydzien zawartosc lodowki ograniczala sie do 1jajka, mleka i masla. Aaaa, no i troche sera bylo. Fajnie, nie?

(moj maly)

Kontynuujac.. Wieczor zacza sie obiecujaco. Czekajac na Elene i nasz transport podszedl do nas jakis koles, jak sie pozniej okazalo Polak. Bardzo sympatyczny, ale chyba byl zbyt bardzo podekscytowany tym, ze moze wreszcie pogadac w ojczystym jezyku i troche sfiksowal.
Z opalow wyciagnela nas Elena. Przyjechala z Danim (z jego strony iskrzy niemilosiernie; z jej?-jeszcze nie wiem:p), Nikolasem i driverem, ale jej imienia nie pamietam.
6osob w samochodzie. Troche tloczno, ale milo.
Po kilkunastu(dziestu) minutach krazenia i szukania miejsca, znalezlismy sie w miejscu, do ktorego zmierzalismy.
W srodku niczego. W lesie.
Halloweenowe party w lesie, brzmi fajnie, nie? No bo bylo fajnie!
Mega ognisko, mnostwo ludzi poprzebieranych w przerozne kostiumy (wg mnie Dani w stroju babci pobil wszystkich:p)
Przynioslysmy polska wodke, ktora przez nieuwage zostawilysmy na stoliku, wiec domyslcie co sie z nia stalo.

Nagralam mnostwo filmikow, zrobilam tez troche zdjec. Nie opisze dokladnie przebiegu tego ogniska, bo mi sie nie chce. Ale musicie uwierzyc na slowo, ze bylo super! Druzynowe picie piwa na czas, skakanie w ogien i rozmowy rozmowy rozmowy.
Najwieksza atrakcja dla amerykancow bylo..uwaga uwaga... sikanie w lesie!!!!
Przysiegam, jak uslyszalam od 24 letniej osoby: "Wlasnie pierwszy raz sikalam w lesie", to doslownie mnie rozbroilo.
A pozniej pytania: " Sikalas kiedykolwiek w lesie?" Przysiegam, malo sie nie zaszlam ze smiechu :D
Czujac sie najbardziej trzezwa z calego towarzystwa, gdy wszyscy juz poszli spac, ja zostalam z (pijanym) wlascicielem posiadlosci, jego znajomym gejem i Nikolasem, francuzem, ktory byl tak pijany, ze nie wiedzial juz co ze soba zrobic. Efekt koncowy jego wyczynow: skrecona i oparzona kostka. Koles, ktory zna Gombrowicza naprawde musi (i ma) miec nie pokolei w glowie.
A wiec zostalam do konca czyt. do 5, posprzatalam caly las, tzn. wszystkie kubki, telefony, stroje, plecaki.. doslownie wszystko :p

I poszlam spac do domu wlasciciela, ktory osobiscie bardzo mi sie podobal.
Rano wszyscy zgromadzili sie w salonie (w ktorym spalismy) i pijac sok pomaranczowy (rozlewajac go rowniez -- nie bylam jedyna ktora to zrobila. Cris mnie uprzedzil:D) zajadajac znalezione slodycze, smialismy sie, zartowali i wrocili do domu. To byl naprawde udany wieczor/noc/poranek.
Oczywiscie chyba nie musze wspominac, ze praca w dniu dzisiejszym nie nalezala do najprzyjemniejszych. :p
Aczkolwiek ludzie na ulicy byli zaskakujaco mili, usmiechnieci i wiele osob po prostu mnie zagadywalo. Zostalam rowniez otoczona przez brydage ninja paradujaca po ulicy, ale niestety nie udalo mi sie wysepic cukierka od ludzi stojacych na ulicy. Widocznie jestem na to za duza... buuu :(


Ale co tam, zamiast spac, ja wychodze do ludzi.
Zly humor mnie dpadl, wiec trzeba go jakos zwalczyc. :)

10/24/2010

Czastka mnie.

..If I told you how I feel
It wouldn't sound so real
Cause emotions, they are just now settin' in
But it sure is great to know
That wherever we may go
We can always be the best of friend..


Wczorajszy powrot do Bostonu byl piekny. To uczucie, swego rodzaju przynalezenia do tego miasta, jest cudowne.
I wszystko byloby tak kolorowe, gdyby nie to, ze najzwyczajniej w swiecie nie mialam sie z kim podzielic ta radoscia.
Nawet sobie sprawy nie zdajecie jak mi brakuje moich Znajomych. Wczoraj w barze o malo sie nie rozplakalam..
Nie chce wracac do Polski - NIE CHCE. Ale chce znow miec przy sobie ludzi, z ktorymi laczy mnie Wiecej niz tylko tanie pogaduszki.
Nie chce robic za guide'a dla obcych osob. Chce WAS oprowadzic po tym magicznym miejscu. Chce z WAMI spacerowac ciasnymi uliczkami, gdzie toczyla sie akcja niejednego slynnego filmu.. I chce z WAMI isc do baru, usiasc, pogadac, napic sie piwa.
Jak zawsze.
Nawet szukajac glupiego stroju Halloweenowego nie moglam sie skupic. "KICZ Party" bez kiczA w roli glownej. Tu nawet nie maja kiczowatych strojow.


Ja bede kFarda. W koncu nie co dzien trafia sie okazja mieszkania w centrum "mini pepka" Stanow. :)

Wiedzcie tylko, ze o Was nie zapomnialam. Wiekszosc juz moze nie pamieta ze istnieje, ale ja Wciaz i Nadal...... :)




Sweet Boston..:)

BOSTON. My sweEet Boston! Nie sadzilam, ze Az tak za nim zatesknie.
Dopiero teraz tak Naprawde doceniam, ze mieszkam w downtown i ciesze sie niezmiernie, ze trafilam na takie a nie inne miasto.
Czuje sie tu Cudownie. Nie chce sie przenosic gdzie indziej. Chce TU zostac.



Poki co - TYDZIEN WOLNEGO. Maly zostal z ojcem w St Louis (long story), a ja wrocilam do B. i bede sie opierniczac przez caly tydzien. Naprawde tego potrzebowalam. Wreszcie bede miala okazje, zeby uporzadkowac, zorganizowac, pozalatwiac pewne sprawy. Miec czas wylacznie dla siebie. To mi sie podoba. :)



btw hostka byla dzis ok. Czekam na rozwoj akcji.
Jutro zamierzam odwiedzic polska dzielnice, m.in. polski kosciol i przejsc od poczatku do konca"Freedom trail" (codziennie chodze obok tych'historycznych miejsc', ale nie mam nic lepszego do roboty. Jest to dobra okazja do spotkania sie ze znajomymi :)
*** tesknie moimi 'starymi'...

10/22/2010

Sa rowniez i negatywy..

'A mialo byc tak pieknie'
I byloby, gdybym nie musiala pracowac jako au pair.Wiele rzeczy dziala mi na nerwy, a szczegolnie rodzina, z ktora mieszkam. Dostalam inny grafik, wiec teraz moge sie pozegnac z wolnymi niedzielami.

Rezygnuje z zaproszenia na Floryde i swieta postanawiam spedzic samotnie w zimnym Bostonie.

A tymczasem chce juz do mojego Bostonu!

Mialam zatesknic? - Zatesknilam :)

10/19/2010

Saint Louis

Od piatku jestem w St Louis; a w zasadzie w Clayton. Dopiero teraz tak naprawde zaczynam doceniac fakt, ze mieszkam w Bostonie - w downtown. Clayton to miasteczko, gdzie ludzie pozamykani sa w wiezowcach i graniczy z cudem spotkanie kogokolwiek na ulicy. Lecz mimo wszystko podoba mi sie tu.
Ludzie sa calkowicie inni, czasem mniej sympatyczni, czasem dziwni.


Blueberry Hill to slynne miejsce w St Louis, w ktorym dosc czesto graja slynne zespoly. Zjadlam tam bardzo smaczny lunch z nowo poznanym couchsurferem.
Bluberry Hill znajduje sie na Delmar Loop. Klimat tego miejsca jest niesamowity, dlatego jestem pewna, ze jeszcze tam wroce.

Pierwszego dnia host zabral mnie na przejazdzke. Chcial, abym zobaczyla Arch. Zupelnie nie wiedzialam o co mu chodzi, ale poslusznie wsiadlam do samochodu.
Nie zalowalam.


Wrocilam tam wczoraj, zeby zobaczyc wschod slonca. Nieco sie spoznilam, gdyz zupelnie nie znalam drogi, GPS padl, a ja bylam OSLEPIONA blaskiem wschodzacego slonca. Nie widzialam nawet pasow na drodze i samochodow z naprzeciwka, ale szczesliwie dotarlam do celu.

Wieczor spedzilam z couchsurferem. Sympatyczny chlopak, aczkolwiek troche dziwny. Moze dlatego, ze jest inzynierem i jest z CA :D Ale to jest jedyna osoba, ktora moze mi pokazac miasto, wiec nie mam wyboru. A wiec spedzilam z nim wieczor - gralismy na gitarach - w WII, a pozniej zabral mnie do "Petry"- Hookah baru. Pierwszy raz widzialam takie miejsce. Kazdy palil Szisze, co nadawalo temu miejscu niepowtarzalnego klimatu. Oczywiscie jak mozna isc do hookah baru i nie palic? Zamowilismy duza, lemon&honey. Smakowala naprawde dobrze.
Niestety nie zrobilam zadnych zdjec.

Wczoraj bylam w ZOO, a dzis Art Museum. Mialam przedluzyc pobyt o tydzien, ale ze wzgledu na monthly meeting, wracam zapewne w sobote.
Ten wyjazd jest dla mnie zbawienny - mam okazje odpoczac od hostki i od Bostonu, zaktorym juz zaczynam tesknic..
btw wczoraj w ciagu dnia  bylo tutaj 30*!!Dacie wiare?

10/15/2010

""wakacje""



Od wczoraj spotkania z CS naleza do moich ulubionych!
Mnoooostwooooo ludzi. Kazdy z innego kranca swiata, kazdy inny, oryginalny, interesujacy, intrygujacy, zdumiewajacy, pozytywnie jeb*iety albo natarczywy acz inteligentny. Uwielbiam poznawac takich ludzi, ludzi z pasjami, podroznikow, studentow, producentow, rezyserow, inzynierow, operatorow kamer, muzykow, managerow .......... jednym slowem wszystkich!
Dodaje mi to mnostwo energi i optymizmu, ktorego ostatnio mi brakuje.
Cale szczescie juz jutro lece do St Louis! Mam tydzien aby odpoczac od hostki, ktora to ostatnimi dniami przyprawia mnie o palpitacje serca. Naprawde zaczyna mnie denerwowac, a przebywanie z Malym, w tym mieszkanku, doprowadza mnie juz do szalu. Wyjazd trafil sie w idealnym momencie!
Jedyne czego sie obawiam, to lot - wyobrazacie sobie mnie na pokladzie z malym bahorem? Jjjjeeeennny!! Armagedon!


Jednakze najbardziej nie moge przebolec tego, ze nie pojde na koncert LIFEHOUSE. Graja tu w sobote. A w St Louis beda dzien przed moim kolejnym wyjazdem do MO. Kuzwa, ja to zawsze mam szczescie!
Na pocieszenie- Kings of Leon- 5minut spacerkiem od mojego mieszkania. A ja co? A ja znow bede w tym cholernym Saint Louis!
Mam nadzieje, ze miasto nie okaze sie takim zadupiem na jakie wyglada i ze mimo wszystko w jakis sposob uzyskam rekompensate.


Tak wiec kolejny post za tydzien (albo 2). Do milego! :)




btw Mam tyle zaleglosci w odpisywaniu na maile i wszelkiego rodzaju wiadomosci, ze az mi wstyd. Chcialabym napisac do wszystkich znajomych, ale najnormalniej w swiecie nie wydalam. A jak juz mam czas, to wtedy jestem totalnie wypruta.
Tak wiec prosze Was o przebaczenie.
Mysle o Was caly czas!!!!!

10/13/2010

wbrew sobie, ku sobie

Nikt nie zatesknil za moimi postami ale czuje sie w obowiazku pisania o wszystkim.

Znow weekendowe wspomnienia:

Mnostwooo nowych, inteligentnych, wartosciowych ludzi, mnostwo barszczu i jeszcze wiecej WODKI, ktora polaczyla wszystkich imprezowiczow.
Na wejscie niemrawe "Hi", wszyscy zmuleni. Bylam zdumiona, jak szybko akcja sie rozwinela. Absolutnie kazdy rozmawial z kazdym. Kazdy w innym jezyku! Rosyjski, francuski, hiszpanski, wloski, niemiecki, japonski, koreanski, polski (nawet inni potrafili mowic po polsku,co bylo niesamowite!) no i oczywiscie angielski. Mysle, ze i tak o jakims jezyku zapomnialam. Kazdy znal kilka jezykow, kazdy jadl barszcz i kazdy pil wodke. Nieliczni palili papierosy, a wszyscy palilismy SZISZE! Smak genialny!

Dalsza czesc weekendu -praca na kacu, (najbardziej podobaly mi sie lekcje muzyki -wyobrazcie sobie 1 -2 letnie dzieciaki, ktore dorwaly sie instrumentow. To bylo zabojcze!)
Zaraz po pracy kolejny Harvard football match -znow za darmo- i swietny wieczor z nowo poznanymi ludzmi. Oktoberfest, orkiestry, tance, piwo w irish pubie, najlepszy posilek w typowo amerykanskiej knajpie, do ktrej trzeba sie bylo zapisac i czekac 1.07h, ale warto bylo! Nareszcie zjadlam MIESO (od dwoch miesiecy bylam wegetarianka) i pyszny corn pie! Na rozgrzanie swietna goraca czekolada i Museum of BAD Arts bez placenia za bilet :D


Kolejny dzien - praca jako bostonski przewodnik. Klient - kanadyjczyk. Scisle mowiac "director" (pracujacy dla kanadyjskiej tv). Dziwne? Przywyklam do poznawania Takich ludzi.
Najlepszy posilek dnia: CANNOLI! Skusilam sie na to ciastko poraz kolejny - Nigdy dosc! Pozniej parada na Harvard Sq z okazji jakiegos tam swieta czy cus i zajebisty koncert zajebistego zespolu. Co bylo pozniej nie wiem, bo musialam wracac do Bostonu, do pracy. Ale to wcale nie znaczy, ze musialam siedziec w domu. Wzielam malego na spacer, zjadlam ze znajomymi drugie cannoli, a po zakonczonej pracy poszlismy na plac zabaw, gdzie siedzac na hustawkach i dyskutujac na interesujace tematy, skonsumowalismy piwo.

Byc moze dzieje sie wiele, ale to tylko dlatego, ze dosc czesto po prostu zmuszam sama siebie do wyjscia. Owszem, sa dni, gdy czuje sie zle, tragicznie i mam dosc wszystkiego. Nie jest kolorowo, zawsze znajdzie sie cos, co wprawi Cie w mega zly humor. Czasami jestes wykonczony psychicznie, ale to wcale nie zwalnia Cie z wychodzenia i spotykania sie z ludzmi.
Ciagle probuje i czasem mimowolnie wychodze. Nie zaluje.


A dzis?
Wizyta w irish pubie, piwo bez sprawdzania ID, blizsze zapoznanie z "discopolowym" bartenderem z Irlandii, ktory slucha rocka czyt wejsciowa i piwo bezproblemowo. Lubie to :)

A co na kolejne dni?
Jutro OFF!!! Spotkanie z Aurelie i coachsurferami.
Nie mozna siedziec bezczynnie!!


*za jakosci notek przepraszam, ale nie mam weny, zeby skupiac sie na tym co pisze. Wiem, ze to moj blog i powinnam prowadzic go jak najlepiej, ale I don't care. Po prostu zapisuje niepoukladane mysli.

10/07/2010

Life won't break us! -koncertowo

Byc pierwsza osoba, do ktorej podchodza muzycy po zakonczonym koncercie- bezcenne :)
I to nie byle jacy muzycy
Nick Howard -koles, ktory dopiero co wrocil z trasy koncertowej z ....LIFEHOUSE!!!!!! Az mnie skrecilo jak sie o tym dowiedzialam. Baaardzo sympatyczny chlopak. Poczestowalam go moja szarlotka (upieklam i zabralam na koncert) i dostalam autograf ze specjalna imienna dedykacja (stwierdzilam, ze koles zrobi niemala kariere, wiec wykorzystalam moment)

Poszlam na ten koncert glownie ze wzgledu na to, ze zaprosili mnie na niego znajomi. Pamietacie jak wspominalam o chlopakach, ktorych poznalam na Quincy Market? Wtedy, co podeszlam i poprosilam o podpisanie plyty. Wlasnie oni do mnie napisal.
Na samo 'dzien dobry' serdeczne przywitanie i rozmowa, jakbysmy sie znali od dawien dawna. Naprawde bylo milo.


Wieczor sponsorowal bialy winiacz 13procentowy w plastikowych odkrecanych buteleczkach, Sam Adams i jakies scierwo za 3$ :p
Takiego wieczoru potrzebowalam. :)

Zaraz wymysle cos ambitnego na najblizsze dni, a Was pozostawiam z muzyka, z ktora osobiscie bardzo sie utozsamiam, a ktora pozwolila mi przetrwac moje trudne poczatki w Stanach. Teraz jest to moje remedy :)

TallHeights




Edit:
Weszlam na profil Nicka na FB. Patrzcie co napisal:
"Fun show in Boston last night, I still get giddy when I watch people mouth my lyrics back to me when I'm playing...it means more than you can imagine."

TYLKO JA znalam slowa jego piosenek....

10/06/2010

F*cking FALL.

Zastanawiam sie, czy bedzie mi dane tego roku ujrzec piekna, kolorowa jesien. Patrzac za okno zaczynam szczerze w to watpic.


Nie wiem czy to za sprawa pogody czy moze innych czynnikow, ale dzis mialam tragiczny dzien. Gdybym tylko mogla zalozylabym stopery do uszu, azeby nie slyszec ryku malego (nie wiem co go dzis ugryzlo) On byl nie w humorze a mi tym bardziej nie bylo do smiechu.
Mialam nadzieje, ze o 4 zakoncze prace i bede mogla wyjsc i odpoczac, ale zadzwonila hostka i zapytala czy pojade z nia na zakupy. Wynajela samochod (bardziej oplaca sie wynajecie niz trzymanie swojego wlasnego samochodu w centrum Bostonu) i pojechalysmy. Na samo wejscie: "Jestes dobrym kierowca? Taaak" Ja piernicze! To bylo przezycie dnia! Kobita malo co nie rozwalila auta! Zawracanie na podwojnej ciaglej (z uzyciem przeciwleglego pasu), wjechanie na niedozwolone drogi i permanentne wymuszanie pierwszenstwa -to ostatnie niemalze by nas zgubilo. Cale szczescie po dwoch godzinach spedzonych w sklepie z wrzeszczacym malym i wybieraniem potrzebnych produktow, dotarlysmy do domu. Wchodzac z zakupami mialam przywiazany do wozka balon Malego z napisem "Happy birthday". Wspolmieszkancy to zobaczyli i zyczyli mi wszystkiego najlepszego. Myslalam ze umre ze smiechu! Caly wozek zakupow i balon = impreza :D

Odwiedzil mnie dzis jakis turek. Koles przyszedl naprawic prysznic i gniazdka. Oczywiscie hostka mnie o niczym nie poinformowala, wiec zylam w stresie, bo nie wiedzialam czy moge go wpuscic. No i skad mialam wiedziec ze koles faktycznie zajmuje sie naprawa? Pierwszy raz mialam delikatnego stresa.


Cale szczescie dzien sie juz konczy, ide spac z mysla, ze za tydzien stad wyjezdzam.
Host wymyslil, ze chce zobaczyc syna, wiec zabookowal mi bilet i jade do Missouri. Na tydzien. Fajnie, nie?

Mam tydzien na imprezowanie. Zaczynam jutro, zeby nie popasc w jesienna depresje. :)

10/05/2010

Weekend cd.

Obiecalam, wiec kontynuuje.
Piatkowy wieczor minal bardzo pozytywnie. Spedzilam go z Polkami, Polakem i Austriakiem, ktory na szczescie poszedl po wypiciu jednego piwa. Byl niesamowicie zmulony i psul atmosfere, ktora oczyscila sie gdy nas opuscil.
Wybralismy sie do Irish pubu, w ktorym mialo byc piwo za 1.5$. Piwo bylo za 6$, a pub nie mial nic wspolnego z irlandzkim klimatem, wiec po kilkunastu minutach zmienilismy go. Zapewne zastanawiacie sie jak udalo mi sie wejsc do srodka i wypic piwo.
Jak? Normalnie! Polak potrafii - a juz na pewno ja :D
Niestety nie mielismy tyle szczescia, bo Paula nie wziela ze soba paszportu, a polskich dokumentow nie akceptuja. Takze albo nie chcieli mnie wpuscic albo jej. Ostatecznie wyladowalismy w bardzo milym, klimatycznym miejscu, gdzie nie bylo problemow z wejsciem i kupnem alkoholu. Degustacja tego trunku sprawila mi tego wieczoru ogromna przyjemnosc. Nowe smaki, zapachy.. cos innego :)
Na koniec dolaczyl do nas moj znajomy - Amerykanin, wiec byla okazja do podszkolenia jezyka (Renia;> :D) i urozmaicenia wieczoru. Bylo baaaaaaaaardzo sympatycznie. Na koniec zostalam bezpiecznie odprowadzona do domu, przechodzac moja ulubiona, waska, wloska uliczka trzymajac czerwona parasolka w reku. Tego mi bylo trzeba..:)

Sobota
Caly dzien spedzony na poszukiwaniu prezentu dla znajomego, ktory znalazlysmy na drugim koncu Bostonu (swietna okazja do poznania miasta). Ostateczny zakup --> harmonijka (rzecz, o ktorej marzyl bedac dzieckiem, a ktorej nigdy nie dostal), plakat "Powody do picia" na KAZDY dzien w roku :p (uwzgledniajac nasze urodziny:D) i 6badz 7kg..winogron! Szydera nieziemska:D
Impreza byla w jego domu w miejscowosci obok.
Towarzystwo? ASTROFIZYCY, MATEMATYK i FIZYCZKA. Zajebiscie, nie?:D Sami Europejczycy: Anglicy, Hiszpan, Greczynka no i solenizant Holender, ktory uczyl sie w Angli. Tak wiec tego wieczoru zamiast szkolic Amerykanski, szkolilysmy Brytyjski. Smiesznie bylo:p (sorrenso, pozniej dolaczyly (glupie) Amerykanki -z Alaski i Miami)
Chyba nie musze mowic, ze lodowka po brzegi wypchana alkoholem.
Tego wieczoru sprobowalam nowego sposobu na wypicie piwa w kilka sekund (bylam jedna dziewczyna, ktora sie odwazyla. Jak zwykle), jezdzilam mega malym samochodzikiem na placu zabaw -do tej pory nie wiem jak to zrobilam, zjezdzalam na rurze :D ogladalam gwiazdy (z astrofizykami:D) znalazlam na drodze swietne karty do gry (jakies angielskie haselka) i poszlam do pubu, gdzie kupilam piwo za.... 2,5$ !!! :p A na mym dekolcie pozostal.... tatuaz!!
Przekimalam kawalek nocki, a rano spotkalam sie z Paula. Obydwie delikatnie wymiete poszlysmy na Oktoberfest, gdzie zatanczylysmy kaczuszki, czym zyskalysmy sobie uznanie miejscowych.
Reszte dnia siedzialysmy na chodniku, jedzac muffinki i sluchajac kolesi grajacych na bebnach. Bylam w szoku, gdy zobaczylam jak wielu ludzi "z ulicy" potrafi niemalze perfekcyjnie to robic.
Bylo milo. :)

Aaaa, zapomnialam dodac, ze Eric -Holender, jest z....Utrechtu! Jaki ten swiat jest maly..czyz nie? :)

Pogoda typowo jesienna. Juz nie zakladam sandalow i spodenek, co mialo miejsce jeszcze 1go pazdziernika.
Ale nawet pogoda nie zepsuje dobrego nastroju. (ewentualnie wczesniejsze wstawanie i praca ponad godziny)


Trzema slowami - dalej sie rozkreca!! :)

Wciaz poznaje nowych ludzi, w glowie nowe pomysly na siebie i wciaz mnostwo nieodkrytych mozliwosci.



Nie tesknie ZA....
Tesknie DO...






Wake up, it's October Darling.

10/02/2010

Na wyciagniecie reki :)

Zastoj w pisaniu bloga nie byl spowodowany brakiem wydarzen. Wrecz odwrotnie :)

Nie bede owijac - Czwartek, godz. 3. Dzwoni Paula:
"Alina, mam 2 bilety na Macy Gray - dzisiaj w Bostonie!
*No co Ty! Po ile?
ZA DARMO!!"

Okazalo sie, ze jeden z coachsurferow je wygral, ale nie chcial isc, wiec je nam oddal. Czyz nie genialnie?


*Macy zmieniala kreacje kilka razy w ciagu wystepu

Prywatny, kameralny koncert Macy Gray (dla gejow i lesbijek:D). Miejscowa wymarzona, klimat niesamowity.
Zaspiewala wszystkie moje najulubiensze piosenki, porwala publicznosc, ktora tanczyla, klaskala, spiewala. Publicznosc czyli ludzie w garniturach z krawatami wokol szyji. Nie mialysmy pojecia, ze trzeba sie jakos specjalnie odpicowac, dlatego nieco wyroznialysmy sie z tlumu, ale nie mowie ze bylo nam z tym zle :p
Wiecie co w tym wszystkim jest najpiekniejsze?
W Polsce nawet nie mialabym mozliwosci, zeby wybrac sie na taki koncert. A jesli nawet udaloby mi sie zdobyc bilet, musialabym za niego slono zalpacic. A tu? Wszystko jest 'ot tak' PSTRYK i masz. Nie ma czegos takiego, ze "nie moge", "to jest poza moim zasiegiem". NIE. Tu jest wszystko na wyciagniecie reki.
I zaczynam wierzyc, że słynne "od zera do milionera" jest możliwe w Ameryce.

To jest kraj, gdzie właściwie nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko naprawdę zależy od wielu czynników: trochę szczęścia, trochę wsparcia kogoś bliskiego ale najwięcej od nas samych. Ile to gwiazd show-biznesu zaczynało od niczego a ludzie ci doszli do ogromnej popularności. Chyba muszę zwiększyć swoje oczekiwania-:)


Wczoraj mialam umowione pierwsze-darmowe-lekcje tanca. Wydawalo mi sie,ze wiem gdzie mam isc. A jak sie okazalo na miejscu - bylam kompletnie gdzie indziej.
Zaczelo padac -ja bez parasola. Ludzie nie wiedza o co mi chodzi. Cale szczescie hostka przyszla z pomoca, znalazlam mape i biegusiem na drugi koniec parku. Jestem na miejscu. Leje. Ale studia nie widze. Pytam gosci pod krawatem -nie wiedza, ale jeden z nich wyciaga telefon, szuka lokalizacji po czym dzwoni do studia i pyta gdzie to jest. Ide o zaklad, ze w PL nigdy nie uswiadczylabym takiej uprzejmosci.
Ku mojemu zdziwieniu okazalo sie, ze studio jest...w Hotelu PLAZA. "O k*rwa" pomyslalam. Wchodze, zostaje sprawdzona i oddelegowana do windy. Objechalam kilka pieter zanim to znalazlam. Oczywiscie nie mowiac juz o polgodzinnym spoznieniu.
Od razu podchodzi do mnie mlody instruktor, zabiera na prywatna lekcje (moim skromnym zdaniem byla banalna. Uczyl mnie jak kroki stawiac.
Po czym zostalam przekazana w rece kobitki od spraw finansowych. Jak zobaczylam cene od razu zrezygnowalam. Na ich stronie byla to stawka niesamowicie niska - na zywo okazala sie 10razy wyzsza!
Wychodzac smialam sie sama do siebie. Jesli chcesz zobaczyc jak wyglada Hotel PLAZA od srodka - zapisz sie na probna lekcje tancow. haha
Do mieszkania wrocilam przemoczona, gdyz nigdzie nie moglam kupic parasola, a panterkowego nie chcialam (w tym momencie przed oczyma stanela mi postac Rrrene :D)
Ostatecznie zakupilam parasolke w CVSie - CZERWONA!! Zawsze chcialam miec czerwona parasolke :)

O wczorajszym wieczorze, a raczej o przebiegu calego weekendu napisze w kolejnej notce, bo ta bylaby zbyt dluga :)

Beauty in the world :)


Powiem jedno: DOBRZE MI TU. ...:)))