Pozdrowienia z St Lou!
Mowilam juz, ze Uwielbiam latac samolotem?
Start - Boston
Obloczona powierzchnia lotniska:
Tym malym, czerwonym koleczkiem staralam sie zaznaczyc ulice, na ktorej mieszkam:
Po prawejBoston CommonPark, a ta duza rzeka to Charles River, ktora dzieliBoston od Cambridge:
Boston (Back Bay), Cambridge, kawalek Somervillei pewnie jeszcze innego miasta:
A tutaj juz St Louis:
Mississippi:
Jak widzicie struktura miasta niesamowicie rozni sie od bostonskiej.
Tutaj wszystko jest inne. Poczawszy od zabudowan, poprzed mentalnosc ludzi a skonczywszy nasniegu,ktorego nie ma tutaj tyle, co w Bostonie. A tam mialam tyyyyyle sniegu!
1/16/2011
1/10/2011
'Oh Wow 3'
Miniony weekend rozpoczelam na 'prywatce' u Bena.
Pojawienie sie "Polskiej Mafii" od razu ozywilo towarzystwo.
Tym razem to spotkanie bylo nieco inne, poniewaz nie bylo "naszego tradycyjnego skladu". Najlepsi znajomi wciaz nie powrocili z przerwy swiatecznej, badz po prostu nie mogli przyjechac. Tym razem mielismy przybyszow w Seatlle i..nie wiem skad.
Bylo "tak O".
Wszyscy Couchsurferzy skupili sie na dekorowaniu ginger lady, ktora w koncowym efekcie dostala miano Gingerowej Dziwki.
Nie zabraklo mojego konika, ktory tego wieczoru zostal nazwany 'Zjebem'.
Wszyscy probowali znalezc tlumaczenie szukajac w swoich iPod'ach/Phon'ach, lecz niestety bezskutecznie.
Musze wymyslec mu middle name, zrozumiale dla wszystkich.
Dla szydery zamowilismy chinszczyzne - pychooota!!
Atrakcja wieczoru okazal sie....
I tu lamiglowka dla Was: kto to jest? :)
Pojawienie sie "Polskiej Mafii" od razu ozywilo towarzystwo.
Tym razem to spotkanie bylo nieco inne, poniewaz nie bylo "naszego tradycyjnego skladu". Najlepsi znajomi wciaz nie powrocili z przerwy swiatecznej, badz po prostu nie mogli przyjechac. Tym razem mielismy przybyszow w Seatlle i..nie wiem skad.
Bylo "tak O".
Wszyscy Couchsurferzy skupili sie na dekorowaniu ginger lady, ktora w koncowym efekcie dostala miano Gingerowej Dziwki.
Nie zabraklo mojego konika, ktory tego wieczoru zostal nazwany 'Zjebem'.
Wszyscy probowali znalezc tlumaczenie szukajac w swoich iPod'ach/Phon'ach, lecz niestety bezskutecznie.
Musze wymyslec mu middle name, zrozumiale dla wszystkich.
Dla szydery zamowilismy chinszczyzne - pychooota!!
Atrakcja wieczoru okazal sie....
I tu lamiglowka dla Was: kto to jest? :)
1/06/2011
A wszystko, co dobre...
Ostatni dzien naszego wyjazdu nie mial nic wspolnego z Manhattanem ni inna czescia Nowego Yorku.
Po zdjedzeniu sniadania -tradycyjnie owsianki, spakowalismy manatki, pozegnalismy sie z Nowym Yorkiem i ruszylismy do Bostonu.
Nie zapominajmy, ze wciaz nie skonsumowalismy chinszczyzny. Cale szczescie, ze ktos kiedys wpadl na pomysl wynalezienia GPSa.
Najzwyklejsza knajpka, w ktorej mozna bylo zamowic odrobine ryzu z kawalkiem kurczaka.
Przystawka - cripsy spring roll. Z sojowym sosem -pychota!
MALA porcja:
Jedzenie smaczne, aczkolwiek...
Reasumujac, caly weekend uwazam za bardzo udany.
Na koniec
CZAJNIK:
-------------------------------------------------------------------
Nie ubolewam nad tym, ze bylam w NYC tak krotko i tak malo udalo mi sie zrobic.
Dlaczego?
Poniewaz i tak wroce tam nie jeden raz :)
Pamietam dzien, w ktorym przybylam do Bostonu. Pamietam pierwsze wrazenie, pamietam, co czulam po tygodniu spedzonym tutaj, miesiacu.. Po czterech miesiacach potwierdzam mysl z dnia pierwszego: To nie jest moje miejsce.
Kosina byla dla mnie za mala, jak widac Boston rowniez mi nie wystarcza.
Pamietam rowniez chwile, gdy po raz pierwszy stanelam na ulicach NY. Pomyslalam: "W tym miejscu moglabym zamieszkac"
Po tym weekendzie podtrzymuje te mysl.
Pewne rzeczy po prostu sie czuje :)
*** Przepraszam za nagromadzenie notek oraz ich dlugosc, lecz nie chce miec zaleglosci w pisaniu, a chce na tym blogu wspomniec o wszystkim. :)
Tymczasem rozpoczelam kolejny weekend.. Relacje po przerwie :)
Po zdjedzeniu sniadania -tradycyjnie owsianki, spakowalismy manatki, pozegnalismy sie z Nowym Yorkiem i ruszylismy do Bostonu.
Nie zapominajmy, ze wciaz nie skonsumowalismy chinszczyzny. Cale szczescie, ze ktos kiedys wpadl na pomysl wynalezienia GPSa.
Najzwyklejsza knajpka, w ktorej mozna bylo zamowic odrobine ryzu z kawalkiem kurczaka.
Przystawka - cripsy spring roll. Z sojowym sosem -pychota!
MALA porcja:
Jedzenie smaczne, aczkolwiek...
Reasumujac, caly weekend uwazam za bardzo udany.
Na koniec
CZAJNIK:
-------------------------------------------------------------------
Nie ubolewam nad tym, ze bylam w NYC tak krotko i tak malo udalo mi sie zrobic.
Dlaczego?
Poniewaz i tak wroce tam nie jeden raz :)
Pamietam dzien, w ktorym przybylam do Bostonu. Pamietam pierwsze wrazenie, pamietam, co czulam po tygodniu spedzonym tutaj, miesiacu.. Po czterech miesiacach potwierdzam mysl z dnia pierwszego: To nie jest moje miejsce.
Kosina byla dla mnie za mala, jak widac Boston rowniez mi nie wystarcza.
Pamietam rowniez chwile, gdy po raz pierwszy stanelam na ulicach NY. Pomyslalam: "W tym miejscu moglabym zamieszkac"
Po tym weekendzie podtrzymuje te mysl.
Pewne rzeczy po prostu sie czuje :)
*** Przepraszam za nagromadzenie notek oraz ich dlugosc, lecz nie chce miec zaleglosci w pisaniu, a chce na tym blogu wspomniec o wszystkim. :)
Tymczasem rozpoczelam kolejny weekend.. Relacje po przerwie :)
W pogoni za chinszczyzna przez caly Manhattan.
Drugi dzien w NY, a zarazem pierwszy dzien Nowego Roku, minal baardzo milo.
Po przebudzeniu wsiedlismy w pociag i po raz kolejny udalismy sie na Manhattan. Tym razem naszym celem bylo znalezienie dobrego miejsca, w ktorym moglibysmy zjesc chinszczyzne. (zachcianka szanownej Aliny D.)
Tak wiec ruszylismy.
Ulice Nowego Jorku tego dnia byly baardzo zatloczone. Wielu ludziom to przeszkadza, gubia sie, a ja wrecz odwrotnie. Odnalazlam siebie na ulicach zatloczonego Manhattanu.
Przemieszczajac sie w glab, natknelismy sie na ten slynny, wielki telebim, w ktorym mozna bylo zobaczyc... SIEBIE! Zgadnijcie, gdzie jestem Ja!
Szlismy dalej i dalej, mijajac kolejne restauracje i inne miejsca, w ktorych mozna bylo kupic chinszczyzne, gdyz chcielismy ja zjesc w Central Parku. Z racji, ze do przejscia mielismy ok.20/30 ulic stwierdzilismy, ze kupimy jedzenie jak najblizej CP, aby "nie wywietrzalo" :)
Wielkosc Macy's byla zdumiewajaca
Minelismy Broadway
i w taki oto sposob dotarlismy do Central Parku. Bez jedzenia.
Nie chcielismy sie wracac, a ze bylismy juz niesamowicie glodni, w akcie desperacji poszlismy do.. Whole Food! Miejsce, do ktorego nie chcialam isc za zadne skarby, lecz w akcie desperacji czlowiek zrobi wszystko.
(gdybym byla tam sama, z pewnoscia wrocilabym sie po ta chinszczyzne. Wlasnie w takich sytuacjach nie cierpie miec przy sobie jakiegokolwiek towarzystwa)
W Whole Food czekaly na nas ogromne kolejki. Na szczescie to nie Polska i nie taka pipidowa jak Lancut. Kas, zamiast 3, bylo 30! Szybko i sprawnie kupilismy jedzenie i jeszcze szybciej je skonsumowalismy.
Moje kolejne "widzimisie" to kawa. To nic, ze bylo juz po 5 -miala byc kawa w Central Parku. Poszlismy do kafejki, gdzie zamowilam Mate Espresso. Bylo tloczno, a ja czekalam ok 3-5min., po czym koles robiacy kawe zapytal na co czekam. Odpowiedzialam, a on przeprosil, ze musze czekac tak dlugo i w ramach owych przeprosin, nakazal wybrac "pastry". Najlepszy na swiecie -cieply- brownie bread!
W bananem na twarzy ruszylam w strone Central Park.
W jednym momencie przed oczyma scena z ukochanego filmu "Kevin.." Nawet nie wiecie jak milo sie zrobilo.
Podazajac za muzyka, dotarlismy do ..lodowiska!
Miejsce bylo tak mile, ze mimo zimna, spedzilismy tam jakies pol godziny siedzac i ... siedzac.
Kolejnym celem byla slynna...choinka przy Rockefeller Center!
Po drodze, pokazywalismy nasza zajebistosc:
Gdy juz dotarlismy do tego slynnego chojaka, rozczarowalismy sie niesamowicie. W Bostonie mamy ladniejsza.
Lecz aby tradycji stalo sie zadosc, wraz z Paulina odspiewalysmy tam "nasze" LulajZe (nie wiem czy wspominalam jak (z racji zakladu) spiewalysmy polskie koledy w Boze Narodzenie w Bostonie) Tradycja podtrzymana.
Tuz obok choinki znajduje sie lodowisko. Wokol ogrooooomne skupisko ludzi! "What's going on?"
Okazalo sie, ze ktos wlasnie sie tam oswiadczyl. Para jezdzila po lodowisku, a ludzie sie gapili. Bardzo interesujace.
O godzinie 9 mielismy spotkac Bena i isc razem na karaoke.
MIelismy duzo czasu, wiec w drodze do 32 ulicy zatrzymalismy sie przy kolejnym lodowisku, usiedlismy na krzeselkach i robili zaklady, kto pierwszy na lodzie wywinie orla. Ja w tym momencie ucielam sobie drzemke.
Spotkalismy Bena, poszlismy do klubu - jak sie okazalo w japonski klimacie, mega wypas, ale bylismy tak zmeczeni, ze... wyszlismy i wrocili na Long Island, gdzie zakonczylismy dzien drinkiem i beznadziejnym filmem z Nicole Kidman.
Reasumujac, dzien byl pelen wrazen, emocji, milych niespodzianek, ale nie zabraklo tez chwil wkurzenia (glownie na naszych kompanow, ktorzy nie mieli swojego zdania i na wszystko, co z Paula zaproponowalysmy, odpowiedz brzmiala: "Sounds good to me" "Sounds ok, let's do it". Bardzo irytujace. Bardzo.)
(+muzyka, otoczenie -bajka. Mam gdzies wideo. Moze kiedys dodam)
Pierwszy dzien Nowego Roku spedzony w Nowym Yorku. Nigdy nie sadzilam, ze bedzie mi dane.
:)
Po przebudzeniu wsiedlismy w pociag i po raz kolejny udalismy sie na Manhattan. Tym razem naszym celem bylo znalezienie dobrego miejsca, w ktorym moglibysmy zjesc chinszczyzne. (zachcianka szanownej Aliny D.)
Tak wiec ruszylismy.
Ulice Nowego Jorku tego dnia byly baardzo zatloczone. Wielu ludziom to przeszkadza, gubia sie, a ja wrecz odwrotnie. Odnalazlam siebie na ulicach zatloczonego Manhattanu.
Przemieszczajac sie w glab, natknelismy sie na ten slynny, wielki telebim, w ktorym mozna bylo zobaczyc... SIEBIE! Zgadnijcie, gdzie jestem Ja!
Szlismy dalej i dalej, mijajac kolejne restauracje i inne miejsca, w ktorych mozna bylo kupic chinszczyzne, gdyz chcielismy ja zjesc w Central Parku. Z racji, ze do przejscia mielismy ok.20/30 ulic stwierdzilismy, ze kupimy jedzenie jak najblizej CP, aby "nie wywietrzalo" :)
Wielkosc Macy's byla zdumiewajaca
Minelismy Broadway
i w taki oto sposob dotarlismy do Central Parku. Bez jedzenia.
Nie chcielismy sie wracac, a ze bylismy juz niesamowicie glodni, w akcie desperacji poszlismy do.. Whole Food! Miejsce, do ktorego nie chcialam isc za zadne skarby, lecz w akcie desperacji czlowiek zrobi wszystko.
(gdybym byla tam sama, z pewnoscia wrocilabym sie po ta chinszczyzne. Wlasnie w takich sytuacjach nie cierpie miec przy sobie jakiegokolwiek towarzystwa)
W Whole Food czekaly na nas ogromne kolejki. Na szczescie to nie Polska i nie taka pipidowa jak Lancut. Kas, zamiast 3, bylo 30! Szybko i sprawnie kupilismy jedzenie i jeszcze szybciej je skonsumowalismy.
Moje kolejne "widzimisie" to kawa. To nic, ze bylo juz po 5 -miala byc kawa w Central Parku. Poszlismy do kafejki, gdzie zamowilam Mate Espresso. Bylo tloczno, a ja czekalam ok 3-5min., po czym koles robiacy kawe zapytal na co czekam. Odpowiedzialam, a on przeprosil, ze musze czekac tak dlugo i w ramach owych przeprosin, nakazal wybrac "pastry". Najlepszy na swiecie -cieply- brownie bread!
W bananem na twarzy ruszylam w strone Central Park.
W jednym momencie przed oczyma scena z ukochanego filmu "Kevin.." Nawet nie wiecie jak milo sie zrobilo.
Podazajac za muzyka, dotarlismy do ..lodowiska!
Miejsce bylo tak mile, ze mimo zimna, spedzilismy tam jakies pol godziny siedzac i ... siedzac.
Kolejnym celem byla slynna...choinka przy Rockefeller Center!
Po drodze, pokazywalismy nasza zajebistosc:
Gdy juz dotarlismy do tego slynnego chojaka, rozczarowalismy sie niesamowicie. W Bostonie mamy ladniejsza.
Lecz aby tradycji stalo sie zadosc, wraz z Paulina odspiewalysmy tam "nasze" LulajZe (nie wiem czy wspominalam jak (z racji zakladu) spiewalysmy polskie koledy w Boze Narodzenie w Bostonie) Tradycja podtrzymana.
Tuz obok choinki znajduje sie lodowisko. Wokol ogrooooomne skupisko ludzi! "What's going on?"
Okazalo sie, ze ktos wlasnie sie tam oswiadczyl. Para jezdzila po lodowisku, a ludzie sie gapili. Bardzo interesujace.
O godzinie 9 mielismy spotkac Bena i isc razem na karaoke.
MIelismy duzo czasu, wiec w drodze do 32 ulicy zatrzymalismy sie przy kolejnym lodowisku, usiedlismy na krzeselkach i robili zaklady, kto pierwszy na lodzie wywinie orla. Ja w tym momencie ucielam sobie drzemke.
Spotkalismy Bena, poszlismy do klubu - jak sie okazalo w japonski klimacie, mega wypas, ale bylismy tak zmeczeni, ze... wyszlismy i wrocili na Long Island, gdzie zakonczylismy dzien drinkiem i beznadziejnym filmem z Nicole Kidman.
Reasumujac, dzien byl pelen wrazen, emocji, milych niespodzianek, ale nie zabraklo tez chwil wkurzenia (glownie na naszych kompanow, ktorzy nie mieli swojego zdania i na wszystko, co z Paula zaproponowalysmy, odpowiedz brzmiala: "Sounds good to me" "Sounds ok, let's do it". Bardzo irytujace. Bardzo.)
(+muzyka, otoczenie -bajka. Mam gdzies wideo. Moze kiedys dodam)
Pierwszy dzien Nowego Roku spedzony w Nowym Yorku. Nigdy nie sadzilam, ze bedzie mi dane.
:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)