8/30/2010

"Here comes the sun" :)

Zeby byc na bierzaco, streszczam wczorajszy wieczor :)

Mialo byc kino ze wszystkimi znajomymi. Kina nie bylo. Nie to nie :p W zamian za to spotkalam sie z Aurelie. Chcialam ja oprowadzic po Bostonie, a przede wszystkim chcialysmy gdzies wyjsc. No i sie udalo :)
Rozpoczelysmy od Vapiano restaurant, gdzie poszlysmy po odbior zgubionego dzien wczesniej telefonu,ale pracownika, ktory zakosil ten telefon nie bylo, wiec nic nie zalatwilysmy. Z racji tego,ze glod nam doskwieral, poszlysmy do 'SubWay', gdzie zamowilysmy kanapki. Skonsumowalysmy je w baardzo przyjaznym miejscu - w parku :)

I zaczelysmy zwiedzanie. Wieczor byl goracy, wiec milo sie spacerowalo.


Zabralam Aurelie w moje rejony, a zobaczywszy fontanny usiadlysmy przy nich. Ale ilez mozna siedziec? :D

Takze jak widzicie nie nudzilysmy sie. Jak duze dzieci oblewalysmy sie woda i zatykalysmy stopami tryskajace fontanny przy okazji sie oblewajac:D Efekt uboczny: przemoczone az do majtek :D




Pozniej zabralam Aurelie na spacer ulica Hanover -ta slynna wloska uliczka, a pozniej wyladowalysmy na placu zabaw :p



Na zdjeciu nie widac,ale widok z hustawki byl niesamowity! :)
I..'Here comes the sun!' :P


Pozniej spacer po moscie - ksiezyc byl niesamowicie zolty! :)


w tyl zwrot i na parade :p Zalapalysy sie na mega widowisko.



figura Sw.Antoniego cala w dolarach (wg mnie to bylo przegiecie)



Przypadkiem uslyszalam jak ktos mowil, ze beda fajerwerki. Wiec pogonilysmy na miejsce, gdzie mialo sie odbyc to widowisko i czekalysmy. Godzine.


Lezalysmy na trawie, gadalysmy, smialysmy sie i patrzylysmy na niebo. I zaczelo sie... Czegos tak pieknego jeszcze nie widzialam! Najlepsze fajerwerki w zyciu! :)
Lecialy prosto na nas -doslownie. Mialysmy zajebista miejscowe, ale musialysmy szybko zwiewac, bo zostalysy zbombardowane spalonymi fajerwerkami :D

Ogolnie wieczor zaliczam do baaardzoudanych. Mial byc zwykly spacer, a wyszlo calkiem co innego. Nie narzekam :D
Oby wiecej takich dni :)

btw dzis w Bostonie upal nieziemski!!!


Rok uwazam za rozpoczety :)

Tego NIE da sie opisac- to trzeba zobaczyc na ZYWO.
Tak wiec moze zaczne od poczatku:
SOBOTA: poczatek fatalny. Goraczka, objawy grypy czyt. ledwo trzymalam sie na nogach, ale bylam madra na zapas,wiec wzielam z Polszy gripex max i od razu wyzdrowialam (tak wiedz rada dla przyszlych au pair- zabierzcie takie lekarstwa!)
O godz. 4.30 mialam sie stawic na Long Wharf - 15minut spacerkiem od mojego mieszkania. Stamtad mial wyplywac nasz statek.
Tak tak, dokladnie - statek :) Za jedyne...15baxow!! (hostka za mnie zaplacila wiec mialam za darmoszke:D)
A wiec jak juz zebraly sie wszystkie au pair'ki z rejonu Bostonu, wsiedlismy na statek.
To byl pierwszy tak pozytywny wieczor. Poznalam nowych znajomych, tanczylismy na statku i ogladalismy panorame Bostonu.
Czulam sie doslownie jakbym snila. Pozniej spacer po Bostonie i kolacja w restauracji (zamowilam paste,ktorej nie dokonczylam,bo bylam za bardzo spiaca,zeby ja zjesc..:D)
Ten wieczor byl takim malym wstepem w ten nadchodzacy rok.
Czulam sie naprawde swietnie. Obcowanie z ludzmi daje mnostwo radosci. :))
Tym razem urozmaicam notke i ...uwaga uwaga... dodaje zdjecia z tego wieczoru!! :)
Mam nadzieje, ze Wam sie spodobaja :)






Uwierzcie, ze jak sie to widzi na wlasne oczy, jak sie tam jest, to robi niesamowite wrazenie:)





new friend..zgadnijcie skad? Dokladnie tak - Niemiec. Patrick to bardzo sympatyczny chlopak (jak na niemca:D)
Dodam tylko, ze jest nezlym szczesciarzem. Jego host rodzice sa mega bogaci i dzieki host tacie, mial okazje poznac Billa Gatesa. Fajnie, nie? :p



Dancing z Gosia (bylysmy na tym samym szkoleniu)



A oto moja nowa milosc. Zakochalam sie w niej od pierwszego wejrzenia (na fejsbuku:D) Bylysmy razem na tym samym szkoleniu, w tej samej klasie, ale dopiero na miejscu, w Newton, mialysmy okazje sie poznac (na glupote lekarstwa nie znajdziesz:p) i od tego momentu utrzymujemy kontakt.
Owa rudowlosa pieknosc to Aurelie z Francji. :) Dodam tylko, ze spedzilam z nia dzisiejszy wieczor, ale o tym w kolejnej relacji:)





Najlepsze zostawilam na koniec:






Nie chcialam, ale z kazdym dniem zakochuje sie w tym miescie... ;)

8/28/2010

I'm strong enough!

"Dreams are worthwhile"... wiec sie nie poddaje, mimo tego, ze latwo nie jest.
Poczatki zawsze sa trudne, a juz z pewnoscia wowczas,gdy nie ma sie obok Nikogo, z kim moznaby pojsc na spacer, pogadac o wszystkim i o niczym, po prostu spedzic czas z kims innym niz z dzieckiem.
Rada dla wszystkich przyszlych au pair - szukajcie znajomych przed wylotem. To naprawde wazne, by miec z kim wymienic kilka zdan.
Udalo mi sie to zrobic wczoraj; mily wieczor z Brazylijska au pair. Niby nic, a podnioslo chwile na duchu.
A dzis powrot do rutny.
Amerykanie sa niesamowicie mili. Kupujac kawe w Starbucksie ni stad ni zowad ekspedient zaczal mila pogawedke. Ktos na ulicy ot tak przystanal i zapytal jak sie miewam... takie sytuacje tutaj to codziennosc. Tak samo jak (przede wszystkim) mlodzi ludzie, prezentujacy swoje talenty na ulicy.
Dzis spedzilam pol godziny siedzac i sluchajac dwoch mlodych chlopakow, ktorzy naprawde swietnie grali i spiewali.
Kolejne 15minut to niesamowite widowisko (jak sam o sobie powiedzial) 'czarnego, mlodego, optymistycznego' perkusisty, ktory gral na...wiaderkach!! Ale przysiegam, jeszcze nigdy nie slyszalam (ani nie widzialam) tak znakomitego perkusisty :)
Po tym przedstawieniu kolejny juz raz ogladnelam break dance'owcow:D Dodam,ze oni rowniez byli czarnoskorzy. Widzialam ich pierwszego dnia, gdy przybylam do Bostonu i widuje ich dosc czesto, ale za kazdym razem przystaje,by na chwile popatrzec, bo tancza naprawde swietnie! (lepiej niz w tych wszystkich przereklamowanych musicalach:p)
Moglabym naprawde dlugo wymieniac, ale wiem, ze to jest nudne. Trzeba to zobaczyc!! Obiecuje,ze zakupie aparat -wtedy moje relacje beda o wiele ciekawsze!

Powyzej wymienieni ludzie w pewnym sensie pomogli mi przetrwac ten wieczor. Spaceruje po tych bostonskich ulicach i ......
chyba czuje sie ...samotna?
Zaczelam nowy rozdzial. Zaczynam zapisywac kolejny rozdzial i obiecuje, ze bedzie on przepelniony wszystkimi kolorami, jakich tylko moge uzyc. A wiem, ze moge.

Nie dobijam sie. Zakladam usmiech na twarz i stawiam czola wyzwaniu, a wszystkie gorsze chwile, dni, traktuje jako doswiadczenie, ktore w doskonaly sposob mnie umacnia. :)



btw bycie niepelnoletnim jest prze..bane :D

8/25/2010

ot hAmeryka.

Boston to piekne miasto. Zwlaszcza miejsce, w ktorym mieszkam. Kilka metrow do oceanu, te slynne mosty, z ktorych widok zapiera dech.. Wszystko wokolo wydaje sie byc takie inne, a jednak bliskie, europejskie. Zdecydowanie jest to europejskie miasto.
Moge to odczuc zwlaszcza, gdy spaceruje po ciasnych uliczkach, na ktorych znajduje sie mnostwo wloskich restauracji, gdzie moge uslyszec ludzi rozmawiajacych po wlosku. Mam pakiet 2w1 -Ameryka i Wlochy :D

Lubie te uliczki, lubie zerkac przez okna na rodziny siedzace w restauracji, wspolnie konsumujace posilek -jak mniemam jest to jedyna forma wspolnie spedzanego czasu.

Moja szczegolna uwage przykula cukiernia "Mike's Pastry". Jeszcze ani razu nie widzialam, aby to miejsce bylo puste. Ludzie stoja na polu, by po kilkunastu minutach niecierpliwego albo bardzo cierpliwego czekania, wejsc do srodka i wyjsc z biala paczuszka pysznych ciastek. Osobiscie mialam okazje skosztowac latte, ktore pochodzilo z tej cukierni - ujdzie:D
Nastepnym razem zakupie sobie kawe, bo slodkiego mam DOSC. Doslownie juz tym ..wymiotuje :p
Tak wlasnie - to znaczy,ze robi sie ze mnie typowa amerykanka:D Szkoda,ze tylko pod tym wzgledem :p
Aczkolwiek musze przyznac,ze w Bostonie nie widzialam otylych ludzi. Te stereotypy tworza ludzie, ktorzy pochodza ze srodkowej czesci tego kraju.
Ponadto chce dodac, ze Amerykanie sa niesamowicie glupi. Moze jako narod sa 'potezni', ale sprytnych, zaradnych zyciowo i mimo wszystko - inteligencja nie grzeszacych ludzi w Ameryce nie uraczy. A przynajmniej ja jeszcze takowych nie spotkalam (a mam do czynienia z doktorami, pracujacymi w prestizowych szpitalach) Takze Polacy! Jestescie miSZCZAmi :D


Wspomnialam o kawie --> wciaz poszukuje Starbucksa!! Widzialam juz 3, ale nie moge ich teraz znalezc! Kurde! Umre tu bez tej kawy (to nic, ze mam taka sama w domu i pije ja codziennie - musi byc hamerykanski klimat:D)



W sobote wybieram sie na Disco Cruise, a jak pogoda dopisze, to mam nadzieje,ze zorganizuja parade z okazji dnia Sw.Antoniego -w tym miasteczku parady sa co tydzien! Zawsze cos wymysla :p

Jesli tylko bede miala checi, to napisze cos wiecej.
Na dzis wystarczy :)

8/22/2010

Boston.

Stalo sie. Jestem w Bostonie.
Wrazenia? Mieszane.
Staram sie wszystko ogarnac, poukladac.
Mam nadzieje,ze bedzie dobrze.
Nie pisze, wiecej, bo najnormalniej w swiecie nie mam na to ochoty. :)

8/10/2010

...


...I musimy brać to, co jest nam dane.
Albo stracimy zanim zaryzykujemy.



8/05/2010

Już za parę dni, za dni parę..:)

Do wyjazdu pozostało.. uwaga uwaga! 11 dni!!!
Naprawdę to do mnie NIE dociera.
Część mnie chce jak najszybciej się stąd wyrwać, chce już wylecieć w poszukiwaniu nowego, lepszego życia, a druga połowa mówi ZOSTAŃ.
Jedna część mnie pragnie zmian, pragnie nowości, a druga się obawia.
Będę tęsknić. Już to robię. Żal mi odjeżdżać..

Właśnie dostałam kartkę od Siostry. :
"I could ask for a more NORMAL Sister but not a better one!"
Łzy cisną się na samą myśl, że zostawię rodziców tak, jak to zrobiły 2 Siostry.
Nikt nie powiedział,że będzie łatwo. Ale spełnianie marzeń NIE MOŻE BYĆ ŁATWE.


Poza tym..przyjechał dziś do mnie pan z DHL :)) Mam już paszport z wizą w swoich rękach! Co za uczucie! :))



Gubię się w tych załatwieniach, spotkaniach itd. Muszę to jakoś ogarnąć, bo za 11 dni........ :))

Mapka trochę niewyraźna, ale widać na niej miejsce, do którego przytransportuje mnie autobus z NY --> Newton i moje nowe miejsce zamieszkania Boston, dzielnica North End. Aż tyle będę musiała jechać sam na sam z Hostką i Małym w taksówce albo innym środku lokomocji -na pewno nie samochodem,bo nie przywiozła go sobie :D Masakra..
btw Maryś, patrz jak blisko jest Brooklin!! :))

8/02/2010

Randez vous with visa officer

Bez odwrotu. Wiza została przyznana :)
A zaczęło się to wczesnym rankiem. Wstałam o godzinie 6, gdyż nie mam w zwyczaju wylegiwania się w obym miejscu (spałam u koleżanki)
Wizytę miałam umówioną na 8.30, na miejscu byłam już o 7.12. Chyba nie trudno sie domyślić, że byłam pierwsza :p Oczywiście przeszłam całą ulicę Stolarską nie zauważywszy Konsulatu USA (wstrętny konsulat bądź ambasada niemiecka od razu rzuciła mi się w oczy, tak samo jak panowie ochroniarze)
więc wróciłam i grzecznie zapytałam pana z Security co gdzie jak i o której. Oczywiście całe G. wiedział,więc po prostu czekałam. Powoli zaczęli schodzić się ludzie, a gdy wybiła godzina 0, ni stąd ni zowąd podchodzi koleś, który na samym wstępie zakomunikował, że będzie sprawdzał dokumenciki. Nakazał ustawić się po jego prawej stronie. Ale że z Polaków są tępaki, to wszyscy ustawili się po jego lewej stronie -a swojej prawej. Co za ludzie... tzn raczej okrążyli go w kółko, bo każdy chciał się dopchać. Po sprawdzeniu dokumentów dostałam od pana numerek.
Nie zgadniecie jaki?
Dokładnie tak --> 13!! :D lepiej nie mogłam trafić. Więc od razu wiedziałam, że wszystko będzie ok :) I tak też było :)
Wszystkie kontrole przeszłam pomyślnie, później to dłuuugie czekanie na zostawienie odcisków, aż wreszcie poczekalnia i nerwowe wpatrywanie się w wyskakujące numerki.
Od tego siedzenia w klimatyzowanej (naprawdę była KLIMATYZOWANA) sali, aż mnie dreszcze z zimna przechodziły. Na szczęscie cały czas oczekiwania umilałam sobie rozmową z poznanymi przed wejściem dziewczynami. Obydwie były z moich okolic i jadą do USA, żeby kontynuować naukę (były po 1liceum)
Po niecierpliwym wyczekiwaniu wyświetliła się moja szczęśliwa 13nastka i stanowisko nr 2.
Konsul zaczął do mnie mówić łamanym polskim, kazał odcisnąć palec -ledwo co go zrozumiałam :p A później zaczął pytać -bez żadnego cykania się, od razu po ang:
-jako kto wyjeżdżam
-kim są rodzice do których jadę
-ile dzieci pod opieką
-czy opiekowałam sie dziećmi i jak długo
-czego zamierzam się tam uczyć
-jak długo mam zamiar zostać
-czy mam rodzinę -odpowiedziałam, że nie, ale że mam jakąs tam daleką od strony dziadka bla bla bla..nawet nie słuchał, powiedział OK i pytał dalej :D hah:D
Było jeszcze jedno pytanie, którego nie zrozumiałam i do tej pory nie wiem o co mu chodziło, ale powiedziałam 'tak', bo widziałam w jego oczach, że o tą odpowiedź chodziło :D (ale chyba pytał czy dostałam kartkę z numerami, pod które powinnam dzwonić w US)
Rozmowa przebiegała tak szybko, że nawet nie zdążyłam się przyglądnąć kolesiowi :D
Wpatrywałam się jedynie w kartkę, na której coś sobie mazał :D
Wchodząc tam, wiedziałam, że dostanę wizę. Byłam jakoś tak wewnętrznie spokojna. A jak już zaczął zadawać mi pytania, to byłam pewna, ze są to tylko retoryczne pytania. :p
'Paszport odeślemy i ..GOOD LUCK!!'
Wybiegłam z konsulatu w skowronkach i przeszłam przez caluteńki rynek, aż do tramwaju, z ogromnym bananem na ustach. I zdałam sobie sprawę z tego, że Polacy sa straszni! Nikt nie był w stanie odwzajemnić mojego uśmiechu!
Ale usłyszałam piękne Bonjour! I "czszcześć" od rudowłosego obcokrajowca. :P
Wówczas zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo chcę jechać do Stanów...:)

Nareszcie mogę z ulgą odetchnąć i...zacząć się pakować!! :D
W końcu zostały mi tylko 2tygodnie.
Nie wiem jak ja to wszystko ogarnę. Moja mama już wymiękła.. :D