1/06/2011

W pogoni za chinszczyzna przez caly Manhattan.

Drugi dzien w NY, a zarazem pierwszy dzien Nowego Roku, minal baardzo milo.
Po przebudzeniu wsiedlismy w pociag i po raz kolejny udalismy sie na Manhattan. Tym razem naszym celem bylo znalezienie dobrego miejsca, w ktorym moglibysmy zjesc chinszczyzne. (zachcianka szanownej Aliny D.)
Tak wiec ruszylismy.





Ulice Nowego Jorku tego dnia byly baardzo zatloczone. Wielu ludziom to przeszkadza, gubia sie, a ja wrecz odwrotnie. Odnalazlam siebie na ulicach zatloczonego Manhattanu.


Przemieszczajac sie w glab, natknelismy sie na ten slynny, wielki telebim, w ktorym mozna bylo zobaczyc... SIEBIE! Zgadnijcie, gdzie jestem Ja!


Szlismy dalej i dalej, mijajac kolejne restauracje i inne miejsca, w ktorych mozna bylo kupic chinszczyzne, gdyz chcielismy ja zjesc w Central Parku. Z racji, ze do przejscia mielismy ok.20/30 ulic stwierdzilismy, ze kupimy jedzenie jak najblizej CP, aby "nie wywietrzalo" :)



Wielkosc Macy's byla zdumiewajaca


Minelismy Broadway


i w taki oto sposob dotarlismy do Central Parku. Bez jedzenia.
Nie chcielismy sie wracac, a ze bylismy juz niesamowicie glodni, w akcie desperacji poszlismy do.. Whole Food! Miejsce, do ktorego nie chcialam isc za zadne skarby, lecz w akcie desperacji czlowiek zrobi wszystko.
(gdybym byla tam sama, z pewnoscia wrocilabym sie po ta chinszczyzne. Wlasnie w takich sytuacjach nie cierpie miec przy sobie jakiegokolwiek towarzystwa)

W Whole Food czekaly na nas ogromne kolejki. Na szczescie to nie Polska i nie taka pipidowa jak Lancut. Kas, zamiast 3, bylo 30! Szybko i sprawnie kupilismy jedzenie i jeszcze szybciej je skonsumowalismy.


Moje kolejne "widzimisie" to kawa. To nic, ze bylo juz po 5 -miala byc kawa w Central Parku. Poszlismy do kafejki, gdzie zamowilam Mate Espresso. Bylo tloczno, a ja czekalam ok 3-5min., po czym koles robiacy kawe zapytal na co czekam. Odpowiedzialam, a on przeprosil, ze musze czekac tak dlugo i w ramach owych przeprosin, nakazal wybrac "pastry". Najlepszy na swiecie -cieply- brownie bread!

W bananem na twarzy ruszylam w strone Central Park.

W jednym momencie przed oczyma scena z ukochanego filmu "Kevin.." Nawet nie wiecie jak milo sie zrobilo.

Podazajac za muzyka, dotarlismy do ..lodowiska!



Miejsce bylo tak mile, ze mimo zimna, spedzilismy tam jakies pol godziny siedzac i ... siedzac.



Kolejnym celem byla slynna...choinka przy Rockefeller Center!

Po drodze, pokazywalismy nasza zajebistosc:






Gdy juz dotarlismy do tego slynnego chojaka, rozczarowalismy sie niesamowicie. W Bostonie mamy ladniejsza.
Lecz aby tradycji stalo sie zadosc, wraz z Paulina odspiewalysmy tam "nasze" LulajZe (nie wiem czy wspominalam jak (z racji zakladu) spiewalysmy polskie koledy w Boze Narodzenie w Bostonie) Tradycja podtrzymana.
Tuz obok choinki znajduje sie lodowisko. Wokol ogrooooomne skupisko ludzi! "What's going on?"
Okazalo sie, ze ktos wlasnie sie tam oswiadczyl. Para jezdzila po lodowisku, a ludzie sie gapili. Bardzo interesujace.

O godzinie 9 mielismy spotkac Bena i isc razem na karaoke.
MIelismy duzo czasu, wiec w drodze do 32 ulicy zatrzymalismy sie przy kolejnym lodowisku, usiedlismy na krzeselkach i robili zaklady, kto pierwszy na lodzie wywinie orla. Ja w tym momencie ucielam sobie drzemke.



Spotkalismy Bena, poszlismy do klubu - jak sie okazalo w japonski klimacie, mega wypas, ale bylismy tak zmeczeni, ze... wyszlismy i wrocili na Long Island, gdzie zakonczylismy dzien drinkiem i beznadziejnym filmem z Nicole Kidman.


Reasumujac, dzien byl pelen wrazen, emocji, milych niespodzianek, ale nie zabraklo tez chwil wkurzenia (glownie na naszych kompanow, ktorzy nie mieli swojego zdania i na wszystko, co z Paula zaproponowalysmy, odpowiedz brzmiala: "Sounds good to me" "Sounds ok, let's do it". Bardzo irytujace. Bardzo.)


(+muzyka, otoczenie -bajka. Mam gdzies wideo. Moze kiedys dodam)


Pierwszy dzien Nowego Roku spedzony w Nowym Yorku. Nigdy nie sadzilam, ze bedzie mi dane.
 :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz