I to nie byle jacy muzycy

Poszlam na ten koncert glownie ze wzgledu na to, ze zaprosili mnie na niego znajomi. Pamietacie jak wspominalam o chlopakach, ktorych poznalam na Quincy Market? Wtedy, co podeszlam i poprosilam o podpisanie plyty. Wlasnie oni do mnie napisal.
Na samo 'dzien dobry' serdeczne przywitanie i rozmowa, jakbysmy sie znali od dawien dawna. Naprawde bylo milo.
Wieczor sponsorowal bialy winiacz 13procentowy w plastikowych odkrecanych buteleczkach, Sam Adams i jakies scierwo za 3$ :p
Takiego wieczoru potrzebowalam. :)
Zaraz wymysle cos ambitnego na najblizsze dni, a Was pozostawiam z muzyka, z ktora osobiscie bardzo sie utozsamiam, a ktora pozwolila mi przetrwac moje trudne poczatki w Stanach. Teraz jest to moje remedy :)
TallHeights
Edit:
Weszlam na profil Nicka na FB. Patrzcie co napisal:
"Fun show in Boston last night, I still get giddy when I watch people mouth my lyrics back to me when I'm playing...it means more than you can imagine."
TYLKO JA znalam slowa jego piosenek....
ajjjj i przechodzą dreszcze... :):):)
OdpowiedzUsuńjudd
wow, Ina... nasze blogi operkowe zaczynają przypominać prawdziwe love story haha... love is in the air in the USA lol
OdpowiedzUsuń